Piękny i bestia

Opublikowano: 10 czerwca 2019

Rozmawiamy z Krzysztofem Szubargą, kapitanem i rozgrywającym Asseco Arki Gdynia, po zdobyciu przez żółto-niebieskich trzeciego miejsca i brązowego medalu Energa Basket Ligi w sezonie 2018/2019.


Szubarga był jedną z ważniejszych postaci gdyńskiej drużyny i dzięki doświadczeniu oraz determinacji szczególnie w meczach playoff miał ogromny wpływ na końcowy sukces swojego zespołu.

Zacznijmy od początku. Twoja kariera jest bardzo bogata i o mały włos mogła być przedwcześnie zakończona. Byłeś w wielu klubach, jak to się stało, że jesteś tu w Gdyni?
Po rocznej przerwie spowodowanej kontuzją (cały sezon nie grałem) szukałem klubu. Asseco Arka Gdynia wyraziła zainteresowanie moją osobą i chęć „zaryzykowania”. Włodarze klubu uwierzyli we mnie i zaufali mi. Myślę, że miał na to wpływ fakt, że znali mnie osobiście i znali mój charakter. Byli pewni, że potrafię wrócić do koszykówki na wysokim poziomie. Jestem za to bardzo wdzięczny i mam nadzieję, że pokazałem, że warto było we mnie zainwestować.

Można powiedzieć, że obie strony skorzystały na tym posunięciu. Mamy brązowy medal, a Ty jesteś jednym z ojców sukcesu.
Bardzo się cieszymy z tego medalu. Tym bardziej, że został zdobyty po ciężkiej walce. Po pierwszym spotkaniu w Zielonej Górze, w którym przegrywaliśmy 18 punktami, potrafiliśmy podnieść się i odrobić stratę. Stelmet jest doświadczoną drużyną z wieloma bardzo dobrymi zawodnikami i odrobienie tak dużej straty z takim mocnym rywalem pokazało, że w pełni zasługujemy na ten medal.

Czy Krzysztof Szubarga lubi słodycze, a w szczególności batoniki czekoladowe? Kiedyś wyglądałeś jak misiu, teraz masz sylwetkę kulturysty przygotowującego się do zawodów. Czy taka metamorfoza przyszła bez wysiłku, czy musisz walczyć każdego dnia ze swoim ciałem?
Myślę, że każdy lubi słodycze, nawet można to zobaczyć na Twoim przykładzie, bo wiem, że czasem podjadasz w pracy (śmiech). Je też lubię słodycze, ale w pewnym momencie uświadomiłem sobie (lub też mi to uświadomiono), że nie jest to dobre. Podczas mojej kontuzji całkowicie zmieniłem dietę i teraz szerokim łukiem omijam wszystkie słodkie pokusy. Podsumowując – lubić lubię, ale staram się ich unikać w trakcie sezonu. Może po zakończeniu rozgrywek skuszę się na małe słodkie co nieco.

Czyli nie jest to tak, że przychodzi Ci to łatwo – dieta, sylwetka, wysoka forma fizyczna?
Nic w życiu nie przychodzi łatwo, to jest ciągła walka z takimi czy innymi pokusami. Jednak później osiągnięty cel, który kosztował cię wiele wyrzeczeń i wysiłku smakuje zdecydowanie lepiej i daje ci motywację do dalszej pracy.

Czy jesteś pracusiem? Czy pracoholikiem? Ile pracy musi włożyć Krzysztof Szubarga, aby odnieść sukces.
Myślę, że w tej chwili jestem już pracoholikiem. Bardzo dużo trenuję i nawet kiedy mamy wolne, mam swój zestaw ćwiczeń, które wykonuję i które dobrze wpływają na moje zdrowie i utrzymują moją formę na dobrym poziomie. Mam nadzieję, że poświęcenie części wolnego czasu na treningi zaprocentuje.

Jesteś z nami od trzech sezonów, a wliczając przerwę i sezon w Asseco Prokom Gdynia, to od czterech. Co zmieniło się w tym czasie w Krzysztofie Szubardze, co zmieniło się w koszykówce i dookoła Ciebie?
Jeżeli chodzi o mnie, to wiele się zmieniło po kontuzji, przed przyjściem do Gdyni. Teraz mocny nacisk kładę na dbanie o swoje ciało, na to aby było gotowe na duży wysiłek, aby być w wysokiej formie. Nie bez znaczenia jest również fakt, że lat mi nie ubywa i trzeba bardziej dbać o siebie niż kiedyś. Mając taką świadomość jak dzisiaj, zrobiłbym to zdecydowanie wcześniej, w młodości.

Kibice mówią o Tobie (zresztą ja sam bardzo lubię to określenie), że Szubarga jest jak wino – im starszy tym lepszy. Co Ty sam czujesz będąc na parkiecie?
Najważniejsze jest to, że koszykówka cały czas sprawia mi ogromną radość i nie jest tak, że choć jestem już bliżej końca kariery, to ona ze mnie wyszła. Ona cały czas we mnie siedzi, a emocje które towarzyszą meczom i codziennej rywalizacji na treningach są tak samo mocne, jak były kiedy zaczynałem swoją sportową karierę. Cały czas mam wielką chęć rywalizacji i gry na najwyższym poziomie.

Czy w koszówce zmieniły się pryncypia?
Na pewno gra stała się zdecydowanie szybsza. Oddaje się więcej rzutów za trzy punkty, są te wszystkie wyliczenia, statystyki i one jasno mówią, że warto oddawać dużo takich rzutów. Normalne stały się drastyczne zmiany wyniku, w jednej chwili przegrywasz minus 20 punktów, a w następnej 20 prowadzisz. Dużo się rzuca i zdobywa się dużo punktów, dzięki temu są wysokie wyniki. Kiedyś, jak wygrywałeś dwie dychy, to uspokajałeś grę, grałeś rozważniej, dłuższe akcje i ciężko było przeciwnikowi odrobić taką stratę. Teraz wystarczy chwila nieuwagi, przeciwnik robi „run”, dwie trzy trójki, potem kolejna i z 20 przewagi robi się mecz na styku.

A jaka jest rola obrony? Czy nadal obowiązuje reguła, że wszystko się od niej zaczyna?
Na pewno obrona jest ważna. Dobrym przykładem jest Anwil, którego zmienna obrona potrafi wybić z rytmu przeciwnika. Zresztą sądzę, że my też, pomimo że niektórzy uważają, że gramy lepiej w ofensywie niż w obronie, mamy obronę na wysokim poziomie. Ciągły nacisk na piłkę, odcinanie pierwszego podania. Jest wiele przykładów, kiedy zawodnicy zdobywali dużo punktów i drużyna przegrywała.

Można zaryzykować stwierdzenie, że dzieje się tak bardzo często.
Zawsze lepiej, jak siła ataku rozłożona jest na kilu graczy. Taki zespół jest groźny z różnych stron. Bardzo utrudnia to pracę obrony.

Jaka jest różnica w pracy z młodymi zawodnikami, jak Marcel Ponitka, czy Mariusz Konopatzki, a gwiazdami takimi, jak Josh Bostic, czy James Florence?
Myślę, że największa różnica dotyka sztab szkoleniowy. Młodemu graczowi trzeba często przypominać różne rzeczy, które dla doświadczonego zawodnika są oczywiste. Starszy gracz zwykle wie, jak zareagować w konkretnej sytuacji, a młodzież cały czas się uczy i najważniejsze jest, aby mieli chęci do nauki i otwartą głowę. To jest chyba główna różnica. Poza tym starszy zawodnik wie, czego mu brakuje i może nad tym pracować. Czasem trzeba więcej porzucać, czasem popracować na siłowni, aby się wzmocnić. Młodszym trzeba to cały czas przypominać, oni dopiero uczą się swojego ciała i swojej gry.

Nie wypominając Ci absolutnie wieku, jesteś już długo na ligowych parkietach. Jaki jest pogląd Szubiego na to, co w koszykówce jest najważniejsze i jak osiągnąć sukces?
Na sukces składa się wiele rzeczy. Ale charakter i wola zwycięstwa są chyba najważniejsze. Jak wychodzisz rozegrać mecz i wygrać mecz, to jest to ogromna różnica. Oczywiście ważny jest talent, ale jak oglądasz mecze to wola i determinacja są najważniejsze. Czasem jest to ta jedna akcja, która decyduje o wygranej.

Pierwszy raz rozmawialiśmy krótko w sezonie 2010/2011 jeszcze za czasów Asseco Prokom Gdynia. Miałeś wtedy delikatnie mówiąc opinię gbura i rozrabiaki. Nie znałem Cię wcześniej, tak więc byłem nieco uprzedzony. Nasza rozmowa zeszła na szeroko pojęte tematy o życiu, a ja po niej byłem zauroczony Twoją osobą. To jaki jest prawdziwy „Szubi”?
Hm, nie pierwszy raz spotykam się z taką opinią. Może jest to spowodowane tym, jak wyglądam kiedy wychodzę na boisko. Słyszałem również, że jestem trudny do prowadzenia dla trenerów jako zawodnik, choć ja osobiście tak nie uważam (śmiech). Czasem trenerzy pytają się mnie o co chodzi z tym „trudnym Szubim”, bo współpracujemy już trzy miesiące, rok, czy dłużej i ja nie mam z Tobą żadnego problemu. Nie do końca wiem skąd to się wzięło i nawet nie potrafię określić, w którym momencie to się stało. Czasami ktoś przylepia ci taką naklejkę i to się za tobą ciągnie. To chyba jednak wzięło się z boiska, bo w meczu nie odpuszczam i tam gdzie inny nie włoży ręki ja włożę głowę. Idę w trupa.

Z bardzo pewnego źródła, którego nie mogę zdradzić, wiem że w dniu meczu masz swój rytuał, zarówno rano w domu, jak i później na hali. Czy możesz nam zdradzić, jak to wygląda?
W dniu meczu wszystko zaczyna się po treningu rzutowym. Zawsze golę głowę i brodę, choć nie mam zbyt wielkiego zarostu. Potem jest obiad i drzemka, jeżeli jestem w domu to żona z dziećmi wychodzą i „mogą wrócić” dopiero, jak napiszę im, że wstałem. Rozumieją, że jest to dla mnie ważne i że muszą spędzić ten czas poza domem. Na obiad zawsze jem ten sam posiłek, który przygotowuje mi żona, jest to makaron z kurczakiem.

Obserwując rozgrzewki przed meczami zawsze widzę Cię bardzo skupionego i zmotywowanego. Jaki jest przepis na motywację siebie samego, a później jeszcze kolegów?
Myślę, że waga spotkania, przeciwnik, wszystko to wywołuje mobilizację. Ciężko powiedzieć, jaka jest na to konkretna recepta. Każdy gracz ma swoje sposoby, aby przygotować się do meczu. U mnie wynika to również z charakteru, mobilizuję się sam i staram się zmobilizować kolegów.

Jak osoba o takim mocnym, wyrazistym charakterze, może być rozgrywającym, czyli zawodnikiem, który poświęca się dla zespołu i pozwala innym błyszczeć na parkiecie. Co się dzieje z Twoim ego?
Trener Frasunkiewicz zawsze powtarza nam, że mamy ego schować do kieszeni. Ja nie mam z tym problemu, bardzo lubię podawać i uważam, że więcej daję drużynie, gdy zdobędę 10 punktów i 8-10 asyst, niż gdybym rzucił 30 punktów i zablokował innych kolegów nie „karmiąc” ich podaniami. Dając 10 asyst daję 10 do 15 punktów dla zespołu. Są różne typy rozgrywających, jedni preferują rzut potem podanie, a ja wolę najpierw podać – to też chyba wynika z mojego charakteru.

Są momenty w meczu, szczególnie gdy nie idzie albo idzie zbyt dobrze, w których ktoś z zespołu (Tobie też się to zdarza) próbuje samemu wygrać spotkanie. Jaka jest geneza takich sytuacji, co czuje zawodnik w takich momentach?
Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Czasem kiedy nie idzie chcesz przełamać wynik, wziąć odpowiedzialność na siebie, co nie zawsze jest dobre. Czasem potrzeba konsekwencji, chłodnej głowy, zagrania ustawionej akcji i zdobycia pewnych punktów. Czasami decyzje podejmowane są za szybko, aby szybko odrobić straty.

Jak reagujesz na krytykę? Co myślisz i co czujesz, kiedy ktoś po Waszym słabym meczu wytknie Wam błędy?
Nigdy nie miałem z tym problemu. Wolę, aby ktoś powiedział mi to prosto w oczy, niż mówił za moimi plecami, a ja później dowiaduję się od osób trzecich. Uważam, że najlepsze są rozmowy prosto w oczy. Sam staram się tak robić i wydaje mi się, że najlepiej się na tym wychodzi.

Pierwsze spotkanie w Zielonej Górze delikatnie mówiąc Wam nie wyszło. Ja osobiście byłem załamany i rozżalony i myślę, że nie byłem w tych uczuciach osamotniony. W jaki sposób kapitan zespołu, czyli Ty, dźwigając to wszystko na barkach (kibiców, kolegów, swoje własne myśli), jak to ogarnąłeś i poprowadziłeś żółto-niebieskich do medalu?
My też nie byliśmy zadowoleni po tym spotkaniu, tym bardziej że pierwszą połowę mieliśmy praktycznie pod kontrolą. Wygrywaliśmy kilkoma punktami. Mecz był cały czas otwarty. Wiedzieliśmy, że to jest dwumecz i że nawet niewielka strata będzie potencjalnie możliwa do odrobienia w Gdyni. Jednak kilka błędów w 3 i 4 kwarcie i Stelmet nam uciekł na wydawało się gigantyczna przewagę 18 punktów. Tak jak mówisz – sam nie wierzyłeś i było wiele takich głosów, że nie można odrobić takiej straty z tak mocnym zespołem, jak Stelmet. Ja jednak usiadłem w domu i pomyślałem sobie, jak musiał się czuć Anwil po dwóch porażkach w Gdyni. Myślę, że oni zakładali wywiezienie jednego zwycięstwa od nas, a dostali dwie przegrane, to musiało ich podłamać. Jednak podnieśli się i wygrali kolejne trzy mecze. To jeżeli oni mogli wygrać z nami trzy razy, to my możemy raz 19 punktami ze Stelmetem. Pomyślałem, że jest to dużo prostsze. Dopóki piłka w grze gramy do końca. Rozmawiałem też z chłopakami, pytałem co oni sądzą, czy damy radę to zrobić. Mieliśmy spotkanie, na którym o tym dyskutowaliśmy, wszyscy byli bardzo zmotywowani i czułem, że możemy tego dokonać. Trzeba było tylko wyjść i przez 40 minut walczyć na całego. Udało się i pokazaliśmy jako zespół, że mamy „prawdziwe koszykarskie jaja”.

Rozgrywający bardzo często współpracuje z wysokimi. Jak to jest kiedy po nieudanym zagraniu np. pick and rollu podchodzisz do gościa, któremu sięgasz do piersi i patrząc w górę w krótkich żołnierskich słowach wykładasz co poszło nie tak?
(śmiech) Nie zwracam uwagi na to, czy sięgam komuś do pępka czy do brody. Jak mam mu coś do przekazania, to po prostu mu to powiem. Czasem, że ma mocniej postawić zasłonę. Czasem, żeby szybciej zrolował. Choć prawdę mówiąc takie akcje dwójkowe wcale nie są tak do końca dwójkowe, bo bierze w nich udział cała drużyna. Cały czas wszyscy muszą być na pełnych obrotach. I jeżeli mam uwagi to mówię je od razu, aby poprawić to w kolejnej akcji.

Jesteś postrzegany jako twardziel i „niezniszczalny”. Czy jest coś, czego „Szubi” się boi, czy czasem dopadają Cię jakieś demony, wątpliwości?
(chwila namysłu) Nie, chyba raczej nie ma takiego czegoś. Najważniejsze (podobnie, jak dla innych ludzi) jest to, aby moja rodzina była zdrowa, a poza tym to nie mam czegoś, czego szczególnie się boję.

Mam wrażenie, że na początku sezonu byłeś nieco w cieniu innych graczy, teraz jesteś idolem i wielbi Cię tłum. Jak to jest być w takiej sytuacji? Co człowiek, sportowiec czuje w taki chwilach i jak nie zwariować?
Przeszedłem zmianę. W ostatnich latach dużo ode mnie zależało, a teraz te obowiązki podzieliły się na kilku graczy. Uczyłem się siebie, swoich reakcji na nową sytuację, także przez to, że wychodziłem z ławki i miałem określone zadania. Najważniejsze jest to, że się uczyłem, nie załamywałem i cały czas miałem świadomość, że mogę pomóc drużynie. Znam swoją wartość, swoje możliwości i wiem, jak je wykorzystać, aby pomóc kolegom. W drugiej części sezonu po powrocie po kontuzji pokazałem, że jestem przydatny i jestem ważnym elementem zespołu.

Ja bym zaryzykował stwierdzenie, że jesteś jednym z ojców sukcesu i spełniłeś bardzo ważną rolę.
Bardzo miłe słowa z Twojej strony. Myślę, że tak jak to mówiłem na początku sezonu, w naszej drużynie każdy mógł „odpalić” w meczu i być jego bohaterem. Wydaje mi się, że mieliśmy dobrą ekipę i tylko się cieszyć, że się w niej odnalazłem.

Jesteś mężem oraz ojcem dwójki dzieci. Jaki jest „Szubi” poza parkietem? Jak z „killera” zmienić się w obywatela Szubargę? Jakie cechy koszykarza pomagają, a jakie przeszkadzają w normalnym życiu?
Można powiedzieć, że jest to taki guzik, po którego naciśnięciu przechodzisz w inny tryb – meczowy albo codzienny. Chociaż charakter i twarda ręka potrzebna jest również w „normalnym” życiu, szczególnie po to, aby dobrze wychować dzieci.

Ludzie mówią o Tobie „Generał Szubarga”, ja osobiście preferuję określenie „Admirał Szubi”. Czy pasuje Ci któreś z tych określeń, czy może wolisz jakieś inne?
Nie przeszkadzają mi takie ksywki. Jeżeli ludzie tak mnie odbierają i nazywają, to ja nie mam nic do tego.

Skazywany przez wielu na koszykarski niebyt jesteś teraz w blasku chwały po zdobyciu brązowego medalu EBL. Czy zostaniesz razem z nami na kolejny sezon i jakie są kolejne wyzwania „Szubiego”?
Ciężko teraz mówić o wyzwaniach. Moja umowa wygasa w tym roku. W życiu sportowca nigdy nie wiadomo co się wydarzy i w ciągu jednego dnia czy dwóch sytuacja odwraca się o 180 stopni. Zobaczymy co czas przyniesie i wtedy wyznaczę sobie cele. Teraz chwilkę odpocznę i rozpoczynam mocne przygotowania do kolejnego sezonu.

Ale rozumem, że nie mówisz nie i gdyby padła propozycja ze strony klubu, to ją rozważysz?
Oczywiście tak, kwestia jest otwarta. W Gdyni jest mi bardzo dobrze i chciałbym zostać w Asseco. Jednak, jak wspominałem wcześniej życie sportowca jest pełne niespodzianek i czasami jakieś nieprzewidziane okoliczności mogą mieć wpływ na dalsze decyzje.

Dziękuję bardzo i życzę odpoczynku.
Dziękuję.