Ma 40 lat, ale – jak mówi – wciąż wiele do udowodnienia. Jaką rolę Filip Dylewicz będzie pełnił w zespole złożonym z polskich zawodników? Jedno jest pewne – wrócił do Gdyni, by w Asseco Arce zakończyć karierę. Czy już w tym sezonie?
To będzie ostatni sezon w karierze Filipa Dylewicza?
Wszystko na to wskazuje. Teraz, co prawda, jest jeszcze za wcześnie, żeby składać jasne deklaracje, ale same media przyczepiły mi już łatkę last dance, także mogę nie mieć za dużo do powiedzenia. Chyba, że sezon będę miał wybitnie dobry lub wybitnie słaby…
… czyli zostawiasz miejsce na niedopowiedzenia?
Dla mnie najważniejsze jest to, żeby osiągnąć sukces w Gdyni, w domu, gdzie na dobrą sprawę wszystko się zaczęło i wszystko może się skończyć. Ale czy na pewno to jest ten ostatni sezon? Zweryfikuje czas.
Marzenie o powrocie zostało spełnione?
Trudno by mi było zaakceptować inne miejsce do zakończenia kariery. To mój dom, miejsce, które uwielbiam ponad wszystko. Jestem szczęśliwy, że będzie mi dane zakończyć karierę wśród ludzi, z którymi osiągałem największe sukcesy. Nie wyobrażam sobie, że miałbym jeździć po kraju i szukać klubu na siłę, by skończyć całkiem bogatą karierę z godnością.
Klub obchodzi teraz 25-lecie istnienia i trudno znaleźć drugą tak bardzo charakterystyczną postać z nim kojarzoną.
Tak się potoczyło, że większość moich lat wiązało się z Trójmiastem.
Jak dobrze liczę, to 17.
Dla wielu jestem twarzą trójmiejskiego basketu, a przez wiele lat byłem kojarzony tylko z Sopotem. Ale to nie są moje słowa, tylko ludzi z zewnątrz, którzy przyklejali mnie do jakichś obozów. A ja jestem zawodowcem, absolutnie neutralny. Sport jest moją pracą. Tyle że tak było parę lat temu. Teraz priorytety się zmieniły i cieszę się, że jestem w domu.
Na propozycję Asseco Arki nie odpowiada się „nie”?
Jestem szczęśliwy, że ktoś mnie jeszcze chce i widzi w drużynie, która jest ciekawie budowana i składa się z absolutnie wybuchowej mieszanki – doświadczenia z młodzieńczym głodem osiągania sukcesów.
Zaskoczycie rywali?
To będzie bardzo dziwny sezon dla wszystkich drużyn. Poprzednie lata, które zafundowały nam władze naszej ligi, mogą powodować, że dla wielu polski skład jest tylko do bicia, bo gwarancję jakości dają jedynie zawodnicy zagraniczni. Zgodzę się z tym, jak są to klasowi koszykarze, a nie od razu po uniwersytetach, którzy na dobrą sprawę kontakt z zawodową koszykówką po raz pierwszy mają w Polsce.
Będzie łatwiej o spójność w szatni?
Jak masz ośmiu gości, którzy rzucą po dziesięć punktów na mecz, to wtedy tworzy się znakomita chemia. Jestem przekonany, że ta drużyna będzie groźna dla każdego w lidze. Pesel nie ma żadnego znaczenia.
Na pewno jednak spotykasz się z głosami, że Filip Dylewicz masz już swoje lata.
Ale wciąż czuje, że wiele może. Ostatnio grałem 3 na 3 przeciwko Karolowi Gruszeckiemu. Ten krzyknął do kolegi z drużyny: „Podaj, bo Dylu mnie kryje, będzie mi łatwiej!”. To taki pstryczek w nos, który mógłby na kogoś wpłynąć negatywnie, ale na mnie wpłynął motywująco. Wtedy sobie pomyślałem: „Łatwiej? No to chodź, sprawdzimy!”. Z Dylewiczem nie jest źle i to Wam niedługo pokaże. Moja głowa mówi: „Staraj się, próbuj, udowodnij, zrób to!”.
A ciało nadąża za tym myśleniem?
Jestem w pełni świadomy wieku i liczby rozegranych spotkań, ale też tego, ile mogę dać drużynie i co potrafię. Słyszę od osób, które znam od wielu lat, że są szczęśliwe, że tu jestem i będą na meczach tylko dlatego, że pojawiłem się w tej drużynie. To ogromny kopniak.
Rodzina też odgrywa dla Ciebie ambicjonalną rolę.
Nie ma nic wspanialszego, gdy widzi się własne dzieci, czyli część samego siebie, którzy są dumni z tego, co robi tata. Poprzednie dwa sezony były stracone nie tylko dla mnie, ale także i dla moich dzieci. To sprawia, że wiem, że mam coś jeszcze do pokazania, również im. Dlatego tym łatwiej jest wydobyć z siebie motywację. Nawet w tym wieku.
Przygotowania do sezonu 40-latka różnią się od tych, które miałeś wcześniej?
Tak naprawdę dopiero od około pięciu lat jestem w pełni profesjonalistą. Sztuką jest, żeby wyciągać wnioski i uczyć się. Być świadomym swojego ciała i poznawania go. Odbierania sygnałów, które nam wysyła. Kiedyś je ignorowałem, albo ich nie otrzymywałem. Teraz, na przykład, nie wyobrażam sobie wejść w trening bez rozciągania czy rolowania. Może dlatego jestem w stanie w tym wieku być dalej sprawnym i biegać.
Możemy więc spodziewać się, że ligowy rekord 671 występów Dariusza Parzeńskiego zostanie pobity przez Filipa Dylewicza. Brakuje Ci 21 spotkań.
Jasne, że tak. Dla mnie jednak ten rekord jest gdzieś po drodze, nawinął się.
To jakim zawodnikiem będzie Filip Dylewicz?
Będę sobą. Częścią dużego organizmu. Mam nadzieję, że to wystarczy, żeby stworzyć niezły kolektyw. Na pewno chcę być najlepszy w drużynie. To jest mój cel i będę się starał go zrealizować. Jestem w stanie to zrobić. Jeśli zdrowie pozwoli, to zrobię wszystko, by tak się stało.
{youtube id=nupZPLczBnM}